Niedziela. Ikea. Nikt przy zdrowych zmysłach nie jedzie do Ikei w weekend! Mimo wiedzy o tym, że w dwupiętrowym budynku o powierzchni 37 705 m2 znajduje się połowa Dolnego Śląska i tak wybieramy się na zakupy. Jestem w nastroju sztormowym z gradobiciem.
Już z oddali widać parking, który „krzyczy” – ZAWRACAJ! Brniemy jednak dalej. Wewnątrz tłumów nie ma, ale atmosferę czuć gęstą.
Nie wiem co mam robić, już nie pamiętam, co mam kupić, więc idziemy napić się kawy i zjeść jakieś ciastko.
Naładowany kofeiną i cukrem przemierzam kolejne działy wlokąc się za wlokącymi. Wtem olśnienie. Pragnę zostać ekspozycją. Czas teraz mija na szukaniu odpowiednich wnętrz, w które mogę się wkomponować. Zmiana podejścia do zakupów sprawia, że przez zabawę tracimy pewnie dwa razy więcej czasu. Plus jest jednak taki, że ze sklepu wychodzimy naładowani dwa razy większą energią.
Kupujemy szafkę/komodę do pokoju oraz szafkę do graciarni. Obie te rzeczy skręcam jeszcze dzisiaj (duma). Niestety drzwi do szafy o których pisałem w dzienniku numer 43 dalej leżakują w pokoju. Ich dzień jeszcze po prostu nie nadszedł.
PS Podczas wnoszenia szafki do mieszkania, ta upada mi dwa razy (wszystko przez śliskie rękawiczki) i to upada tak, że mam wrażenie, że zniszczyłem nie tylko szafkę, ale również klatkę schodową. Rozpakowując opakowanie oczekuję, że znajdę meblowe puzzle. Jak się okazuje wszystko jest w idealnym stanie. Być może zapoczątkowałem efekt powolnej destrukcji i szafka rozleci się po tygodniu, na razie jednak jest w stanie solidnym-stabilnym, nie wskazującym na rozczłonkowanie.