Szkoła rodzenia to cudowne miejsce. Możesz się dowiedzieć na przykład o tym jaki brud (i gdzie) generuje dziecko, w jaki sposób masować krocze (aby się rozciągnęło), co to jest balonik epino, jak „dusić” pierś, aby wydawała najefektywniej pokarm, jak sprawić, by brodawki nie odpadły po drugim dniu karmienia, jak radzić sobie z poporodową depresją, etc.
Jeśli jesteś fanem BDSM i spodziewasz się dziecka, nie idź do szkoły rodzenia – w temacie przygotowań do porodu jesteś już mistrzem, zaufaj mi, będziesz się tylko nudził.
Zajęcia praktyczne. Te odbywają się na fantomie (który jest przerażający). Jako, że lalka i żywe dziecko mają ze sobą niewiele wspólnego, domyślam się, że ćwiczenia oferują jakieś 5% zapoznania się z tematem nim wyruszymy, my – przyszli ojcowie – na wojnę rodzicielstwa. Nie przeszkadza to jednak kilku matkom krzyknąć „o boże” w momencie, kiedy sztuczne dziecko wypada mi z wanienki i uderza z głuchym plaśnięciem na kafelki. Mówię, że żywe dzieci są jak z gumy i ponoć nawet jak spadają z piątego piętra to nic im się nie dzieje – nie zdobywam aprobaty grupy.
Miałem jeszcze żart o sztywności fantomowego noworodka, jednak z racji na zaistniałą sytuację oszczędziłem grupie (przecież zabawnego!!) dowcipu.