Z autem czuję się zrośnięty. Może nie tak, jak przedstawiciele handlowi, taksówkarze, kierowcy TIR-ów czy autobusów, ale wciąż. Jeżdżę dużo, przez co jestem „na Ty” praktycznie ze wszystkimi dziennikarzami z radia. Dziwisz się? Ty z nimi nie rozmawiasz???
Dzisiaj wyjazd do klienta. Spotkanie – dobrze – trwa półtorej godziny. Dojazd? Fatalny! W dwie strony – pięć godzin. Powinno być szybciej. Niestety. Przez blisko dwie godziny wlokę się we wkurwionej krucjacie osób chcących dojechać – tak jak ja – do domu. I może fakt ten zostałby niezauważony lub przemilczany całkowicie, gdyby nie ludzka rzecz: pęcherz moczowy.
Stacja I – przebudzenie pęcherza (45 km do celu);
Stacja II – wzięcie „na klatę” ucisku (35km do celu, wierzę, że „dowiozę”, dam radę, przecież blisko);
Stacja III – pierwszy upadek nadziei – korek (30km do celu);
Stacja IV – telefon od matki (w głowie mam mocz) (28km do celu);
Stacja V – Szymon pomaga mi dźwigać krzyż (jego pęcherz również włączył alarm) (26km do celu);
Satcja VI – przestajemy myśleć trzeźwo. Mój mózg notuje wszystkie synonimy słowa „sikać”; „lać”, „odlewać się”, „siusiać”, „odpryskiwać”, „szczać”, „załatwiać się”, „oddawać mocz”, „pryskać”, „polewać”, „chlapać”, „kropić”, „chlustać”, „strzelać z nery”;
Stacja VII – drugi upadek nadziei – praktycznie cały czas stoimy (24km do celu);
Stacja VIII – notuję: facet myśli o seksie ponoć, co pięć minut. Nigdy, kiedy ma pełny pęcherz. Nigdy. (20km do celu);
Stacja IX – trzeci upadek nadziei – w pobliżu nie ma żadnej stacji. Szukamy w aucie pustej butelki. Niech zdecyduje prawo pierwszeństwa. (16km do celu);
Stacja X – odarcie z szat. Przygotowuję się, żeby od razu wylecieć z auta za potrzebą, bez konieczności ściągania kurtki, itd. Jadę, pędzę, niektórzy kiedy ich mijam mogą nawet pomyśleć, że zapierdalam. (10 km do celu);
Stacja XI – przybycie do domu;
Stacja XII – toaleta;
Stacja XIII – wyjście z toalety;
Stacja XIV – ukojenie i złożenie do wyra.
Dobranoc.
A jutro, Warszawa.