Płacz. Płacz. Płacz. Płacz odbija się od sufitu. Płacz odbija się od ścian. Płacz szyby drażni, tak, że te drżą. Płacz wkrada się do bębenków usznych i kiedy już tam się zasiedli to ratunku nie ma. Trzeba działać. Trzeba wyłączyć wiertło w głowie, które świdruje i świdruje.
Telefon. Safari. Google. „Co zrobić, by noworodek przestał płakać”. Jedzenie? Było. Zimno? Jest ciepło. Kangurowanie! Kangurowanie?
Dla niewtajemniczonych, kangurowanie jest to pozycja, dzięki której…..po prostu ściągasz koszulkę, bierzesz dziecko „na klatę” i ma się ono uspokoić. Metoda jak się okazało jest skuteczna i wszystko byłoby super, gdyby nie fakt, że kangurowanie w moim przypadku to broń obosieczna. Szczerze mówiąc nie wiem czy ja kanguruję dziecko, czy dziecko kanguruje mnie. 10 minut i odpływam. Oczywiście jest to obarczone ryzykiem, że dziecko gdzieś spadnie, ale jak to mówią, potrzeba jest matką wynalazków, dlatego przy następnej okazji zbuduję wokół siebie specjalną zagrodę bezpieczeństwa. I odpłyniemy. Ja, dziecko i pewnie też pies, bo przyjdzie.