Dzisiaj zaczęło się jeszcze wczoraj. Wróciłem z Warszawy, szybka kolacja, potem 2 godziny łupania na gitarze; późny spacer z psem i 40 minut łażenia. Wracam. Godzina 0:43. Do łóżka wiedzie dziwnie kręta droga. Energii przesadnie za dużo, więc włączam serial, potem czytam kilka artykułów, następnie odpalam Grand Tour – czy mi się tylko wydaje, czy Clarkson i spółka wypadają jakby…gorzej? Widać gigantyczny budżet to nie wszystko.
2:52, budzik nastawiony na 8:00. Nie mogę zasnąć. Mimo, że wiem, że mam rano wstać, nie robię zupełnie nic, by się wyspać, do tego organizm płata mi dziwne figle.
Poranek? Męka, katusze, cierpienie, ból, kaźń, przedpiekle, tortura.
Meldujemy się w Poznaniu o godzinie 11, wypełniamy obowiązki i idziemy na obiad z Asią Szwałek i Pawłem Opydo. Jest cudownie, sympatycznie i przyjemnie. Było naprawdę miło.
Powrót. Tiry, niedzielni kierowcy, deszcz, roboty drogowe. Nie mam jeszcze w oczach zapałek, ale jestem bliski ich włożenia.
Nowa dyscyplina życiowa w stylu angielskim – czyli, herbata o 5 bez względu na okoliczności jak na razie działa – dziennik z dnia dzisiejszego zapisany.
Marzenie na dziś? Chcę się wyspać.