Chyba mnie dziś w czasie przeniosło albo zbieg okoliczności jakiś. Jak inaczej bowiem wytłumaczyć moją wizytę u lekarza. NFZ. Dzwonię, by się zarejestrować – bez problemu. Termin odległy tylko o parę godzin. Głupi ma zawsze szczęście – myślę.
Idę na wizytę. Spóźniam się nawet jak to ja, ale tylko 5 minut, naprawdę. Mówię Pani, że ja, to ja i na wizytę przyszedłem. Pani wskazuje drzwi numer trzy i mówi, że lekarz czeka. Patrzę na kolejkę – mogłem się tego spodziewać – 3-5 osób – dramatu nie ma, ale czekać trzeba. Telefon sobie mogłem naładować, to bym coś tweetną, że jestem w przychodni i kolejka. Siadam. Pani z recepcji mówi, że tu nikt do pokoju 3, a do pokoi 1 i 4. Czyli nieźle dla mnie i nieźle dla nich. Wchodzę, badanie, diagnoza.
Magda pyta mnie czy byłem u lekarza, bo nie wierzy. Pokazuję recepty. Wierzy. Chory ma zawsze pecha? A może chory ma czasem szczęście? W końcu głupota to też choroba. Biorąc pod uwagę słynne zdanie Sokratesa, nadzieja jest dla nas wszystkich!