Ciało, a więc mięso. No jakby nie było jest to mięso, czy nie jest? No jest. A więc mięso to ciało, ciało to mięso. A instagram to już w ogóle sklep mięsny. W tym wypadku z mięsem można sobie zagadać, popatrzeć na mięso z różnych perspektyw i czasem nawet trafić na mięso oznaczone znakiem jakości „dzióbka”. Leci „lajeczek”.
Kobiety. Rozumiem dodawanie instagramowego filtru, ale dlaczego Wasze zdjęcia muszą być naznaczone piętnem seksualizacji? Przecież wartości nie mierzy się poprzez zdjęcia półdupka pukającego zapraszająco do wyobraźni obserwujących. Wartości nie mierzy się poprzez liczbę polubień i komentarzy. Ja wiem. Im więcej dasz, tym więcej dostaniesz, tak myślisz? Ale dostajesz co? Uwagę? I prawdopodobnie kilku typów, którzy będą masturbowali się do Twojego zdjęcia?
Profile opierające się na rozebraniu siebie z intymności czasem mnie przerażają – nie dlatego, że nie lubię sobie popatrzeć. Lubię. Jestem facetem i z przerażeniem obserwuję jak kwitnie we mnie związek przyczynowo-skutkowy.
A skoro we mnie, to w innych może i również, i może i bardziej, a to już krok bliżej do wtargnięcia w przestrzeń prywatną czymś więcej niż tylko lubieżnym komentarzem.