Panika. Zapomniałem hasła do MacBooka. Panika tym większa, że wpisuję wszystkie znane mi kombinacje i nic. Zero.
Błędne hasło.
Błędne hasło.
Błędne hasło.
Obłęd jednym słowem. Bo hasło to miałem w palcach wyuczone. To w sumie nie głowa, a palce zapomniały jakie hasło wpisać. Przecież robiły to codziennie po kilka razy, aż doszło do tego – nazwijmy to – sprzężenia zwojów. Palce zapomniały, że miały pamiętać i przypomniały sobie, że nie mają pamięci, a więc kwestia głowy?
Mózg nie pamięta.
Ręce nie pamiętają.
Dukam sobie PESEL w głowie, bo na pamięć, podobnie jak NIP wyuczony. Pamiętam. Czyli nie umarło wszystko, co umrzeć miało. Czyli jestem jeszcze na świecie skoro potrafię się w nim zarejestrować i przypisać sobie numerek potwierdzający moje istnienie.
Jakie to kurwa hasło było?
Myślę. Ale jeszcze czeka mnie finał okrutny o którym nie wiem, bo skąd?
Telefon. iPhone. Odblokowuję oczywiście z palca, czyli, to nie ja pamiętam hasło, tylko telefon moje linie papilarne. Dla zgrywy chcę wpisać hasło zwyczajnie, podając sześciocyfrowy ciąg liczb. I co? Pustka. Blokuję telefon na 30 minut. Dukam znowu PESEL, bo na pamięć, podobnie jak NIP wyuczony. Pamiętam. Czyli nie umarło wszystko, co umrzeć miało.
Na koniec myślę o twarzach osób, które kocham, bo mnie na refleksje zbiera skoro ani do telefonu ani do komputera dostać się nie mogę. To siedzę i dumam o tych twarzach, o wspomnieniach. I tak sobie myślę, że smutno byłoby o tym wszystkim zapomnieć.