Nigdy nie przepadałem za kobietami nie mającymi swojego zdania. Bardzo mnie to uwierało. Każde „nie”, to „tak”, każde „nie wiem” to „tak”, każde „tak”, to „tak”. Nigdy nie przepadałem za kobietami łatwymi, którym wystarczyło parę słów i uwaga. Nigdy nie rozumiałem powagi „uwagi”. To znaczy, że nikt nie poświęcał im tego, co jest najcenniejsze – czasu?
Z czasem oczywiście to zrozumiałem. Miłość to czas, który ofiarujemy drugiej osobie. W swoim czasie zaczynamy tęsknić za sobą, jako nastolatkowie chcemy się widzieć przez czas cały, nieograniczony. Moment dla chwil pięknych. Moment dla chwil podłych.
Ramy.
Od – do.
Rocznice, urodziny, imieniny, pierwszy dzień wiosny, nowy rok, śmierć.
Od – do.
Na koniec okazuje się, że czasu jest wciąż mało, że nie został wykorzystany w pełni, a kiedy już chcemy w pełni czas wykorzystać, wcisnąć go drugiej osobie, nachalnie, na siłę, weź mnie kurwa kochaj, to czasu na to nie ma.
Duszę się, zapadam, tonę, nie mam sił, hausty powietrza biorę, by zyskać na czasie, jeszcze jedno spojrzenie, drugie, trzecie; trzymam się Ciebie kurczowo jak wariat jakiś, głupio pewnie wyglądam, jak komar albo kleszcz, huba pieprzona na lata, na zawsze. Nie mrugam, bo jak mrugam to jakbym oddzielał to, co teraz od wspomnień i masz Ci – psia mać – mrugam raz jeszcze i już nie wiem czy patrzę na Ciebie po-mrugnięciu czy przed-mrugnięciem.
Czasu już nie ma. Pozostaje tylko pielęgnować wspomnienia. Jak pelargonie.