117 - ze smyczy spuszczony - Paweł Bielecki

117 – ze smyczy spuszczony

23 sierpnia 2017

Zostawiła mnie na pastwisku losu mojego. Zostawiła samego. Właściwie to z psem. Więc zostawiła to, co ludzkie i to, co zwierzęce.

Obiad w okolicach kolacji, kolacja w godzinach śniadania. Ubieram psu smycz i wyprowadzam go na ostatni dziś spacer. Z siebie smycz ściągam i wybieram się na spustoszenie miasta.

A miałem odpoczywać.

Kolory grają wokoło, muzyka łagodzi i przyprawia obyczaje, noc coraz śmielsza i pełniejsza. Szczęśliwość tylko pozostaje, bo cały smutek już dawno utopiony.

A miałem odpoczywać.

Sześć godzin wyrwanych z życia. Dziesięć kursów Uberem w godzinach od 4 do 9 rano, z czego pamięta się tylko trzy: licząc pierwszy, drugi i ostatni. Wrocław złapał mnie jak pająk w sieć. Złapał i wykorzystał, a ja motałem się po sieci miasta zważywszy, że według jednego z przejazdów wylądowałem w dalekim zakątku miasta. Z kim? Po co?

A miałem odpoczywać.