105 - Weekend za miastem - Paweł Bielecki

105 – Weekend za miastem

12 czerwca 2017

Honda Civic w kolorze Brilliant Sporty Blue pędzi z Wrocławia do Bielawy, pokonując dystans 70 kilometrów. Pies siedzi na miejscu pasażera. Magda siedzi z tyłu po lewej stronie, Nina przypięta do fotelika po stronie prawej. W bagażniku wiaderko, wózek, pieluszki, torba dla dziecka i mała torba z rzeczami moimi, psa i Magdy – czyt. dramat! Dziecko zajmuje nie tylko przestrzeń w Twoim życiu, ale również 3/4 bagażnika w Twoim aucie.

Wybór miejsca docelowego, to u nas sprawa nieprzypadkowa. Skoro gdzieś już jedziemy z całą gromadą, odpada wszelki survival (przynajmniej na razie Bieszczady i namiot muszą trochę poczekać). Miejsce w którym się ulokujemy musi spełniać szereg wymagań, które wpływają na jakość całego pobytu – tu chodzi przecież o wypoczynek i zero zmartwień!

Istnieje więc model idealnego hotelu:

– musi akceptować psy – inaczej od razu wypada z listy;
– powinien posiadać duży, ogrodzony teren, no i dobrze, kiedy psa można puszczać luzem. Pies w końcu również zasługuje na wakacje – w tym wypadku, od smyczy.
– koniecznym warunkiem jest jak najlepsza restauracja, czynna najlepiej do późna oraz bogata oferta śniadaniowa – śniadania w hotelach to jedna z najprzyjemniejszych rzeczy na świecie!
– basen nie jest koniecznością, ale sauna będzie odpowiednim dodatkiem;
– profesjonalna obsługa, czyli takie osoby, które nie sprawiają wrażenia jakby wykonując swoje czynności odbywały karę. Uśmiech to produkt deficytowy, więc staram się zawsze o niego zawalczyć;
– powinien być dostosowany dla dzieci (przystawienie łóżeczka do pokoju, plac zabaw itd)
– najlepiej kiedy położony jest w malowniczej scenerii; u podnóża gór, w kwiecistej dolinie lub nad morzem (to już wiele, ale przecież szukamy miejsca idealnego).

W 90% wszystko zostało spełnione w Hotelu Dębowym, 70 km od Wrocławia…(!!) i w ten oto sposób zaliczam w pełni wolny weekend od bardzo długiego czasu. Pisząc „wolny weekend” mam na myśli weekend taki, podczas którego nie muszę ani razu otwierać klapy MacBooka, nawet po to, by obejrzeć film! Sprzęt zostawiam w domu. Zakaz nie obowiązuje smartfonów – więc pozwalam sobie przez chwil parę odkrywać internet jak zwykły śmiertelnik.

Podsumowując ostatnie dni:

Zaliczam weekend, gdzie cieszę się z radości Magdy, dziecka i psa.
Kac codzienności odchodzi.
Budzę się mówiąc „dzień dobry”, a nie „kurwa mać”.
Zacząłem przejmować się bardziej życiem niż pracą.
Zakochuję się w córce.
Postanawiam rzucić wszystko i zająć się agroturystyką. Przechodzi mi to w drodze powrotnej.
Zarzekam się, że co 3-4 tygodnie będziemy gdzieś wyjeżdżać i odkrywać nowe, cudowne miejsca, bo jak się okazuje, w okolicy jest ich piekielnie dużo!
I co najważniejsze. Czuję się wypoczęty!