8:30. Budzi mnie domofon. Przyjechał Pan z dostawą z Tesco. Zrywam się błyskawicznie, by tak samo błyskawicznie upaść na ziemię. Jestem tak nieprzytomny, że tracę równowagę wstając z łóżka.
10:15. Idę do lekarza nie do tej placówki co trzeba, przez co spóźniam się do lekarza właściwego 10 minut. To dla niego zbyt duża strata czasu i już mnie nie przyjmuje.
10:45. Atak paniki, łapię się po kieszeniach, zaglądam do schowków. Nie! Zgubiłem telefon – prawdopodobnie w Piotrze i Pawle. Wybiegam z auta stojąc na jednym z większych skrzyżowań i biegnę do sklepu. Krzyczę do zdezorientowanego Maćka, który siedzi na miejscu pasażera: „po prostu gdzieś jedź”. (Maciek wysiada z Coca-Colą w ręce, by wsiąść na miejsce kierowcy również ze wspomnianą Coca-Colą w dłoni. Do tej pory zastanawiamy się dlaczego gdy wysiadał wyjął puszkę z zaczepu na napoje).
11:00. Jak się okazuje Maciek nie odjeżdża za daleko, bo komputer pokładowy w Hondzie wyświetla powiadomienie o zerowej ilości paliwa w baku.
11:05. Znajduję telefon. Zostawiłem go przy kasie. Mówię kasjerce, że ją kocham i uciekam.
11:15. Jakimś cudem dojeżdżamy na stację paliw. Ufff
A miał być spokój, wieczna kontemplacja i wzorowe ciśnienie.