Pani Ania.
Pani Ani podczas spaceru wypadło dziecko z wózka. Pani Ania jest spocona. Całą drogę biegła ile sił było w wyćwiczonych od długich spacerów nogach. Wpada z hukiem na oddział ratunkowy. Naturalnie każdy przepuszcza ją w kolejce – niektórzy z głośnym westchnięciem, niektórzy bez namysłu. Dziecku nic nie jest. Panika matki uzasadniona, bo dziecko, bo upadło, bo może uraz jakiś. Pani Ania na odchodne zostaje zdyskredytowana przez lekarza – za sianie niepotrzebnej paniki i nadwrażliwą opiekę. Wychodzi w milczeniu ze szpitala, niektórzy kiwają głowami.
Pan Robert.
Przed Panem Robertem do poczekalni wtacza się głos Pana Roberta. „Ja pierdole, chuj jebany, ałaaa, kurwa mać”. Po litanii przekleństw pojawia się utykający Pan Robert w całej patriotycznej okazałości i pyta „gdzie jest pierdolony chirurg”. Odpowiadam grzecznie na pytanie i mówię, że „pierdolony chirurg to pod numerem osiem, ale jest kolejka”. Nikt Pana Roberta nie przepuści. Fart wbicia się bez kolejki na ten dzień wyczerpała Pani Ania z dzieckiem. Z ciekawości pytam co się stało.
-Chuj jebany!!!!
-no, ale co – dopytuję
-przejechał mi skurwiel na pasach po stopie, ja pierdole!! Popilnuj mi mistrzu kolejki, idę zajarać.
Jako, że jestem łasy na komplementy (w końcu zostałem nazwany mistrzem), rzucam, że „nie ma problemu”.
Kiedy Pan Robert wraca oznajmia mi – chociaż mówi to tak głośno, jakby przemawiał do całej sali – że rozpierdoli gościa z autobusu, który przejechał po jego stopie. Pytam czy ma spisaną chociaż rejestracje. Ma, pierwsze trzy znaki, wie również jakiego koloru był autobus i gdzie jechał. Pan Robert wyciąga z nerki swój telefon i obdzwania kolegów – liczy na to, że jeszcze w trasie dorwie nieszczęśnika, który wyrządził mu tyle bólu. Po powrocie do domu sprawdzam wiadomości. Zero napadów na kierowców autobusów. Sądząc jednak po posturze i zachowaniu Pana Roberta, jestem niemal przekonany, że wchodząc na pasy był pewien, że to on potrąci autobus. A tu taki psikus. Kto by pomyślał!
Pani babcia.
Pani babcia przez cały czas milczy. Kiwa jedynie głową, kiedy podchodzą do niej lekarze. Z tego, co zdołałem usłyszeć na staruszkę zawaliła się w domu szafka z książkami. Kiedy już wygrzebała się spod domowej biblioteczki SAMA przyszła na oddział ratunkowy. Pani babcia jest w szoku. Ma krew na policzku i szyi. Przepuszczam ją w kolejce. Ja i Pan Tomek. Mam czas, ona niekoniecznie, zwłaszcza, że staje się coraz bledsza.
Pan Tomek.
Pan Tomek to starszy młodzieniec w wieku 56 lat. Prawdopodobnie wybił sobie bark. Przez około 20 minut prowadzimy pasjonujące rozmowy o podróżach, dronach i sposobach na spędzanie wolnego czasu. Jak się okazuje Pan Tomek jest w tym mistrzem. Pokazuje mi zdjęcia z wypadów w góry. Zdobywa szczyty co dwa tygodnie, bo jak mówi, to mu pozwala odetchnąć. Uwielbia też sport i opowiada mi o swojej miłości do landkite’u. Najprościej ujmując jest to jeżdżenie na większej deskorolce, którą wprawiamy w ruch poprzez latawiec do którego jesteśmy przypięci (takie jeżdżenie i fruwanie jednocześnie). Wiedza moja na temat landkite’ów pęcznieje, Pan Tomek wie jak sprzedać temat. Po 5 minutach sprawdzam ile taka przyjemność kosztuje. Jestem już mentalnym landkite’owcem.
Towarzysz rozmowy jest na tyle miły, że poleca mi najlepsze miejsca do jeżdżenia w Polsce oraz w Norwegii, gdzie według niego sport ten uprawia się najlepiej. Notuję, zapisuję. Wychodząc z oddziału ratunkowego życzymy sobie z uśmiechem wszelkiej pomyślności i śmiejemy się wspólnie z naszego „ogipsowania”.
Poczekalnie na oddziałach ratunkowych – moja miłość
Zawsze szukałem miejsc, które prawdziwie mogą inspirować i wydaje mi się, że właśnie jedno z takich miejsc znalazłem. Ilość możliwych historii w poczekalniach oddziałów ratunkowych jest nieskończona!! Śmiało stwierdzam, że największą zaletą mojej złamanej dłoni jest odkrycie tego miejsca.