Diagnoza? Prawdopodobnie od kilku dni mam złamaną jakąś kość w dłoni. Prawdopodobieństwo zmienia się w stan faktyczny po rentgenowskiej fotce. Pani od rentgena (fotograf rentgenowy?) mówi mi, że prawdopodobnie gips. Ja myślę, że chyba ją…chyba jest niepoważna.
Chirurg mówi: gips. Targuję się, chcę szynę. Chirurg, na to że wie lepiej, co trzeba zrobić. Nie wzbudza tym zdaniem mojego zaufania. Używam ostatecznego argumentu i mówię, że mam małe dziecko – z tym z reguły się nie dyskutuje. Sukinkot jest jednak nieugięty. Udaje mi się jedynie skrócić wyrok z czterech do trzech tygodni. TRZECH pieprzonych tygodni z prawą ręką w gipsie. W myślach wyobrażam sobie minę mojej konkubiny (to bardzo brzydkie słowo, konkubina w sensie), kiedy zobaczy mnie z unieruchomioną dłonią.
Wychodzę z pokoju o numerze 3, by wejść do pokoju o numerze 8, który znajduje się w tej samej podłużnej sali, co numer 3. Wchodząc do pokoju 8 widzę więc pokój numer 3 i zastanawiam się czemu kazano mi wyjść i wejść do tego samego pomieszczenia. Mogłem przecież przejść do pokoju 8 bez wychodzenia z pokoju numer 3. Jak się okazało jest to niemożliwe, pomimo tego, że nikogo w tym czasie nie ma w innych pokojach – pacjentów oczywiście – nie liczyłem pielęgniarek jedzących obiad.
„Tu się je, tu się leczy, to jest poligon, to jest wojna” winno głosić hasło przed każdym z wejść. Gips zakłada pani, która parę sekund wcześniej odeszła od talerza z bigosem.Zagadka rozwiązana. Czyli stąd ten zapach cebuli i kiełbasy!
Stygnie bigos na talerzu i gips na mojej ręce. Proces stygnięcia łączy mnie z pielęgniarką. No i jeszcze zapach jedzenia, którym oboje przesiąkamy. Po zabiegu, jak gdyby nigdy nic pani wraca do swojego posiłku. Mówię do widzenia i życzę smacznego, bo jestem grzeczny i miły. Przechodzę przez kolejne pomieszczenie. W kącie dwie pielęgniarki zaraz przy stanowisku zabiegowym pałaszują co? Oczywiście bigos. Od innych pomieszczeń, to różni się tylko stężeniem zapachu kapusty, cebuli i kiełbasy na metr kwadratowy. Stężenie wątpliwego aromatu już dawno przekroczyło granicę „otwórz kurwa okno, bo śmierdzi, przepraszam, jebie!”.
A ja nic! Również życzę smacznego – tym razem przez zaciśnięte zęby, co by mi żadna „kurwa” z ust nie wyleciała. Przecież jestem grzeczny i miły. Stawiam kulturę dobrego posiłku ponad nerwami. No bo jak człowiek poddenerwowany, to się jedzenie nie ułoży, więc nie będę nerwów służbie zdrowia strzępił. Niech służą zdrowiu najedzeni. W końcu opatrzyli, prześwietlili, gips założyli, więc jakie mam prawo się czepiać! Nie mam!
PS przy okazji odkryłem jedno z najbardziej inspirujących miejsc na świecie: poczekalnię oddziału ratunkowego. Ale o tym jutro.
PS 2 dementuję złośliwe plotki jakoby ręka w gipsie była zabiegiem celowym, zwalniającym mnie z obowiązku noszenia dziecięcia. Noszę je dalej, jedynie ma bardziej twardo pod głową.