Przez ostatnie dni nadwyrężam cierpliwość Magdaleny do granic możliwości. W domu mnie właściwie nie ma, a kiedy jestem, śpię. Dużo nie mówię, bo kiedy już nie śpię, to jem, a przecież z pełną buzią to niekulturalnie.
Przekroczenie progu mieszkania i następuje ten magiczny moment, kiedy cała energia schodzi, wyparowuje – jestem gotowy do unicestwienia. Niedospanie, szybkość ostatnich dni dają o sobie znać, a ona pyta „czy zrobić Ci kolacje”.
Jako, że jestem wielkim fanem kobiet, które wyszły poza kuchnię i stereotyp, jest to dla mnie prawdziwe święto (wychodzę z założenia, że nie po to mam ręce, by wyręczać się innymi). Więc odpowiadam, „tak, jasne, proszę, BŁAGAM”.
Umówmy się. Sytuacje, których doświadczamy codziennie po czasie stają się monotonne. Temu nie zaprzeczymy. Kupujemy wtedy niepotrzebne rzeczy (np. prezenty), staramy się zaaranżować przestrzeń, chcemy wyjść poza panujący marazm, bo nie potrafimy dostrzec rzeczy prostych, takich, które tworzą naszą codzienność.
Czy miłość da się umieścić w jakiejś formie? Nie! Byłoby to pozbawione jakiegokolwiek sensu, wiem jednak, że miłość od czasu do czasu przyjmuje formę kanapki.