Współistnienie z kobietą.

Współistnienie z kobietą.

Przestrzeń wydziedziczona 22 stycznia 2016

Piątek, wychodzisz wcześniej z pracy. Kino? Kolacja? Jeśli jesteś romantykiem, kupujesz kwiaty, jeśli nie, nie kupujesz nic. Tu liczy się czas, kolego. Tu liczy się utrzymanie wrzątku, a jak obaj dobrze wiemy, wrzątek stygnie szybko. Bardzo szybko.

Jesteś urodzonym strategiem, ale nie tego typu, który gra godzinami w Starcrafta (jeśli tego nie rozumiesz, wróć do tego tekstu za 5 lat, dojrzejesz). Działasz w czasie rzeczywistym – taki jesteś dobry, więc spokojnie dobij sobie 5 punktów do CV Twojego ego. Wiesz dobrze, że dojście do tego, czego pragniesz, może rozpocząć się podczas tak bardzo banalnej sprawy jak dobór repertuaru. Seans ma wpływ przynajmniej na część zdarzeń następnych, a przecież – umówmy się – wiesz, czego chcesz, ale nie umiesz tego powiedzieć wprost, dlatego brniesz dalej. Nie popełniaj błędów.

„Odpowiedni timing”, to jedna z miliona definicji kobiety. Z kobietą nie można spotkać się o dogodnej porze. To musi być TA pora. Idealna i jedyna, wymarzona, najlepiej wyśniona, jednym słowem nierealna.

Kino, jesteś w kinie. Załóżmy. Już podczas seansu lustrujesz oczy, usta, piersi. Niemo się w sobie napędzasz do ataku. Jesteś drapieżnikiem w próżni, w niebycie, istniejesz z tym uczuciem w sobie i tylko dla siebie. Emocjonalnie czujesz się wysadzony w powietrze. Kobieta to Twój prywatny pas szahida, z tą różnicą, że to ona decyduje, kiedy wcisnąć przycisk detonatora. Ogarnij się. Nie jesteś byle małpą, jesteś istotą rozumną, nie marnuj tylu lat ewolucji kultury, która zapięła Cię w pasy kurtuazji i dobrych obyczajów. Jeszcze będziesz dziki.

Kobieta szczęśliwa to kobieta jedząca. Ty nienawidzisz każdego, kto daje jej orgazm przed 20:00, zwłaszcza kiedy jest to kolacja. Sprowadzony do poziomu sałaty, puree, oliwek i idealnie przygotowanego mięsa czujesz się jak…mięso. I myślisz, czy przyprawiony we Wranglery, Bossy i perfumy Dolce&Gabbana stanowisz danie główne, czy może znajdujesz się pomiędzy pizzą margheritą a kebabem w bułce.

Kiedy siedzicie już w samochodzie i jedziecie do domu, mijacie skrzyżowanie za skrzyżowaniem, szepczecie sobie czułe słówka i omawiacie sytuację polityczną w Polsce, ona nagle cedzi przez zęby – „jestem zmęczona”. Świat twój staje, zatrzymuje się, nie dochodzi do Ciebie żaden dźwięk, nie słychać wróbli, gołębi, bicia serca, przejeżdżającego tramwaju, piosenki w radio, meta się oddala, nie ma szampana, nikt nie klaszcze – NIC, cisza, #PolskaWRuinie.

„Coś się stało? Czemu milczysz? Dziwnie się zachowujesz?” – nie odpowiadasz. Jesteś twarzą boksera po prawym sierpowym. KO.

„Jestem zmęczona” to największe i najbardziej brutalne przekleństwo na świecie, które wypowiedziane przez kobietę zabija w Tobie ostatnie resztki męskości, człowieczeństwa, całej spuścizny ludzkości. Ta planeta w ten sposób nie przetrwa kolejnych 200 lat, co wydaje Ci się podłym, morderczo celnym żartem.

Głupio myślisz, że cuda się zdarzają i – kiedy idziecie po schodach do mieszkania – w głowie gra Ci muzyka filmowa Hansa Zimmera z tymi jego patetycznymi motywami, w których bohater już prawie umiera, ale reżyser, ku uciesze oglądających, usilnie mu na to pozwolić nie chce. Napięcie jest ogromne, bo kobieta to poemat, muza, wiersz, psalm i całe Twoje życie, a ty myślisz, że głupio byłoby umrzeć z miłości w przedpokoju.

Ciąg dalszy nastąpił.