Do dzienników podchodzę skokami od 16. roku życia. Gdzieś są zachowane te, w których odeszła moja wczesna młodość. Teraz, to jednak teraz i pytanie, czy równie pobłażliwym okiem będę patrzył na ten nowy początek za lat kilka, tak jak na rzeczy zapisane blisko 15 lat temu?
Zapragnąłem wyjść czymś poza szablon, dosłownie i w przenośni. I wyszedłem, czymś co mam nadzieję, będzie codzienne. Dziennikiem, samoskargą, mówieniem do siebie, ale w sposób przebiegły, by ktoś ten szept usłyszał. Wierzę w formę pisaną, odpręża mnie, pozwala mi zebrać chaos w całość, tak, bym mógł spokojnie dyskutować.
Chciałbym być do przeczytania, niekoniecznie oglądania, bo co możecie oglądać? Najlepsze 5 minut w ciągu całego dnia serwowane na Instagramie razem z licznymi hashtagami? To też treści. Treści, które wymagają kontekstu. Np. intencją wchodzenia w góry nie jest wyłącznie zobaczenie cudownego widoku – on jest „przy okazji”; jest prostym celem. To, co podczas wchodzenia i schodzenia przebiega w myślach, tego już nikt nie fotografuje, nikt nie zapisuje. Zaduma.
Proust mówi, że każda rozmowa jest trochę pustoszeniem siebie. I ja chcę się tutaj pustoszyć wewnętrznie, składać w całość bałagan każdego dnia, choćbym miał wyrazić to jednym zdaniem.
Ciekawe czy wejdzie to w moje train-train de la vie.