Wiedzieliście, że 24 lipca, był dzień wirtualnej miłości?
Kiedyś zwykłem krytykować wszystkie cyfrowe związki za brak w nich pewnej całości. Miłość budowana zza klawiatury? Taka łatwa, taka prosta, taka wykastrowana z tego, co w początkowej fazie jest najpiękniejsze – może się Wam wydawać, że początki chcecie mieć za sobą jak najszybciej, ale to właśnie do początków się wraca! Aż chce się być znów w tym dziwnym stanie nerwów, podniecenia, uniesień i postanowień „dziś ją pocałuję”, itd.
No jak to tak budować coś bez spojrzeń, którymi tak bardzo chcemy być obdarowani i którymi tak bardzo chcemy drugą osobę obdarzać, by wiedziała, że już można przejść do następnego kroku. I fizyczność. Ciało przy którym drżymy, bo pragniemy go w całości i w częściach.
Miłość była często czymś, co się przytrafia, nie czymś, czego dosłownie szukamy, przykładowo przesuwając palcem w lewo lub w prawo.
Z drugiej jednak strony należy przyznać, że internet nie tylko rozszerzył możliwość kontaktu z innymi osobami, ale również otworzył serca milionom osób, które miłości szukały. Czy to źle, że związek zaczyna się od kilku klików na klawiaturze lub od „swipenięcia” na telefonie, co jest zdecydowanie łatwiejsze niż podejście do kogoś przy barze? Jeśli może powstać z tego coś pięknego, chociaż na chwilę, to może warto ten stan rzeczy zaakceptować?
Tych kilka chwil, w których nie jesteśmy do końca sobą, bo w całości jesteśmy dla kogoś innego, jest wartych każdego sposobu.