Wybieram się do centrum Uberem. Przyjeżdża Sławek, czerwony Ford Focus. Atmosfera podczas podróży wyśmienita. Poruszamy wiele tematów. Pogoda, polityka, kobiety, auta, korki na mieście. Jest woda, cukierki, ale przede wszystkim jest rozmowa. I za tę specyficzną atmosferę panującą w samochodach Ubera jestem w stanie płacić nawet więcej niż za zwykłą taksówkę. Przybijam piątkę ze Sławkiem i wychodzę z auta. Powrót. Oczywiście Uber! I tu niestety przykra niespodzianka. Trafiam na obcokrajowca, który nie ma pojęcia gdzie jedzie (nie wiem czy jest w ogóle w stanie określić swoje na Ziemi położenie). Nie pomaga mu nawet mapa z której korzysta. Wybranie skrótów? O tym mogę sobie jedynie pomarzyć. Co więcej, muszę go kierować! Jestem poirytowany, ale jednocześnie jest mi przykro (może to wina alkoholu?). Z politowaniem patrzę w stronę mojego kierowcy. Współczuję mu, że z zerową orientacją w terenie musi pracować w firmie, której ideą jest dowożenie osób z punktu A do punktu B. Chciałbym żeby ten chłopak nauczył się Wrocławia na pamięć i był świetnym kierowcą, z drugiej strony, chcę żeby jak najszybciej go zwolniono. Jadę dwa razy dłużej, płacę trzy razy więcej. Uber jest super i „dowozi” swoją usługę, ale wyłącznie wtedy, kiedy kierowca, który po nas przyjeżdża ma jakiekolwiek pojęcie o mieście.
Quo vadis Uberze, bo z taką polityką zatrudnienia na pewno nie do celu.