Czwartek kończę z butelką whiskey i dużą ilością cytryn. Cytryna jest najważniejsza, bo sprawia, że piątek wydaje się dniem kompletnym, a nie straconym. Sztuka się jednak nie udaje. Pobudka. Powoli rejestruję każdą część piątkowej rzeczywistości. Telefon. Na szczęście nieodebranych połączeń brak. Maile. Tylko 3-4 nowe. Szybkie śniadanie. Auto. Nie. Auto to głupi pomysł. Więc Uber i do pracy. W pracy kończenie projektu. Skupienia początkowo brak, potem dobry obiad i wracam z każdym kęsem do siebie. Już po dwudziestej. Czas do domu. W domu zmęczenie. Na kolanach mowię dzień dobry, robię kawę i tak dotrwam do pierwszej w nocy. Potem jak zabity padam do łóżka.