Weekend kończę z Giulią Enders, autorką „historii wewnętrznej”, którą wczoraj również wspomniałem.
Czy wiecie, że istnieje coś takiego jak syndrom obcej łazienki? Chyba każdy z nas go doświadczył, a tu proszę, jeszcze to zostało nazwane. Jak nietrudno się domyślić, osoby cierpiące na tę chorobę (?), wzdrygają się przed skorzystaniem z nieznanej, obcej ubikacji, zwłaszcza publicznej.
Któż nie układał z papieru sedesowych instalacji lub nie uskuteczniał wypróżniania metodą „na małysza”?
Wszystko jest w głowie. Wszystko sterowane jest przez głowę. Nawet nasze ekskrementy, których wydalanie niemożliwe jest przez to, że mózg decyduje się zablokować nasz cały układu pokramowy.
Autorka podaje kilka metod na to, by walczyć z mózgiem, syndromem obcej łazienki i zaparciami. O jednej jednak zapomina. Czasem po prostu warto się upić. Wtedy miejsce gdzie pójdziemy za potrzebą, nie ma już takiego znaczenia, nie dbany również o „wyścielenie sedesu”. Ma to swoje minusy, ale przynajmniej układ pokarmowy jest nam wdzięczny, że chociaż na chwilę wyłączyliśmy mózg, który ewidentnie przeszkadzał.