Irytują mnie tragedie. Albo inaczej. Irytuje mnie obserwowanie tego, co po tragedii dzieje się w social media. Ostatnie kilkanaście miesięcy przyniosło sporo śmierci – umierali najwięksi, a nieznani ginęli w masakrach. Płonęły więc wirtualne znicze i wyświechtane formułki typu: „moje myśli i modlitwy są z rodzinami i ofiarami”.
Czasami odnoszę wrażenie (być może błędnie), że całe to internetowe współczucie jest pełne sztuczności. Jakby istniał jakiś internetowy kodeks żałoby – umarł ktoś znany/zdarzyła się tragedia – ok, trzeba wstawić [*] i napisać, jak bardzo jest mi smutno z tego powodu. Największym wrogiem naszego istnienia w internecie jest anonimowość, więc pozwalamy sobie na sekundowy smutek, wart 140-250 znaków, smutek bezrefleksyjny i stadny. Tragedia służy nam do zwrócenia na siebie – „mi też jest smutno!”. Jesteśmy jak ten szalony fotograf ślubny, który robi same selfie.
*szczerze mówiąc czekam na Wasze opinie, które jakkolwiek mi (a może nam?) ten problem rozwiążą.