Jeszcze parę lat temu rozsyłanie CV nie było tak popularne. To dyplom był przepustką do pracy. Zakłady miały wręcz obowiązek składać do urzędów pracy oferty, w których poszukiwano konkretnych pracowników. Ponadto gdy kończyło się studia, zazwyczaj pracowało się w zawodzie.
Wybór uczelni był związany z rejonizacją. Oznaczało to, że wybór miejsca studiowania był uzależniony od miejsca zamieszkania, np. mieszkaniec Dolnego Śląska mógł studiować tylko we Wrocławiu – trochę dziwne, co? Dziś studiujemy gdzie chcemy, nie tylko w kraju, ale i za granicą. Na studia nie każdy mógł sobie pozwolić, a wykształcenie wyższe nie było tak powszechne. Powodowało to, że „magistrzy” byli atrakcyjniejsi dla potencjalnych pracodawców.
Jeszcze gorzej mieli nasi dziadkowie. Całe życie przepracowywali w jednej firmie. Żaden z nich nie miał doradcy zawodowego, który mógłby pomóc w doborze stanowiska, a w księgarniach nie było książek typu „zarób milion w rok”, „jak odnieść sukces w pracy” itp.
Moje pokolenie jako pierwsze mogło zapytać: „Co tak naprawdę chciałbym/chciałabym robić i czego na pewno nie chcę?”.
Rynek pracy nie ma się aż tak źle. Jeżeli jesteś w czymś dobry, możesz odnieść sukces w każdej dziedzinie. Oczywiście nie od razu znajdziemy pracę marzeń. Sam w czasie studiów pracowałem gdzie się dało. Wystawiałem towar, byłem promotorem, animatorem, konsultantem, sprzedawałem tanie perfumy, kwiaty, samochody, kanapki, nawet buty. Czasem można napotkać na trudności – to prawda, pierwsza praca zazwyczaj jest gówniana.
Jeśli jednak zdecydujemy, że nie chcemy wylądować w _____ (tu wstaw pracę, której na pewno byś się nie podjął), mamy GIGANTYCZNE możliwości, żeby skończyć z aktualną beznadziejną robotą i odnieść sukces gdzie indziej. Mimo mnóstwa możliwości jakie mamy, gubimy się w tej wolności. Problem polega na tym, że nie wiemy czego chcemy, nie potrafimy się „zdefiniować”. Chcemy być „kreatywni”, „zarabiać kupę forsy”, „mieć piękną kobietę/faceta”, „być podziwianym za to co robimy i kim jesteśmy” lub chcemy być „wolni” itd.
Aktualni 25-30 latkowie to osoby niezwykle twórcze, ambitne, pragnące wielu rzeczy, ale nie potrafiące z tej wielości skorzystać. To osoby, które zamiast zbudować swój życiowy jacht, budują tratwę. Przez co dryfują od jednej rzeczy do drugiej, niesieni przez prąd w postaci pracodawców, rodzinę lub znajomych, którzy podobnie jak oni, nie wiedzą, czego chcą.
Czas więc wziąć „młotek w swoje ręce” i zbudować tę pieprzoną łajbę i płynąć, a nie dryfować przez życie. Pora osiągnąć satysfakcję. Skup się na tym czego chcesz pamiętając przy okazji, by nie odrzucać od siebie wszelkich innych możliwości jakie się pojawią. A pojawią na pewno. Planowanie jest ok, ale nie wolno bać się nieskończonych możliwości. Łatwo jest żyć z tym, co wiemy i z czym czujemy się bezpiecznie – czasem jednak warto zaryzykować. Cele? Plany? Jeśli Ci na nich zależy, nigdzie nie znikną.
DO BOJU!