Nie czerwienimy się zza klawiatury

Nie czerwienimy się zza klawiatury

Przestrzeń wydziedziczona 2 czerwca 2015

Internet to ciemne miejsce. To ciemna uliczka. Milion wiadomości. Liczby, liczby, liczby, które się liczą, które mają znaczenie, które dają radość i powodują płacz.

Retweety, reposty, lajki, komentarze, komentarze do komentarzy, rankingi, hejty, recenzje, vlogi, snapy, łapki w górę, łapki w dół, hashtagi, wyświetlenia, zdjęcia, raz, dwa, trzy, cztery, pięć, sześć lasek i perfect match. Sekundy wypchane treściami. Mnóstwem treści. Ja z komórką pośrodku tego wszystkiego łapię to przez LTE i myślę, gdzie mi się ta ludzkość cała pomieści w tym telefonie.

#WOW #LOL #OMG #IMHO #KMWTW

Nienawidzę, kocham, zazdroszczę, lubię, szanuję, pluję, gardzę, wychwalam, szydzę, smucę, wkurwiam się i przeżywam jeszcze milion innych emocji, do których hasło znam tylko ja. Internet emocji. Dzień dobry, witamy w kolorowym świecie, drugiej rzeczywistości, złap myszkę, pogłaszcz gładzik i leć w czeluście, drżyj, partycypuj.

Uwaga. Jesteśmy tu dla uwagi, serduszek, łapek, obserwujących, lajków, komentarzy i liczb. To ja zasługuję na Twoją uwagę. Wystawiam się na publiczną chłostę przyjemności, by złapać sens tego wszystkiego. Życia? Życia!?! Pacnij mnie aprobatą po czole. No pacnij! Przywołaj mnie do porządku.

Czasami czuje się „zbitowany”, jestem zdeformatowanym „bitnikiem” będącym jedynie cieniem mistrzów z przeszłości. Kto to w ogóle pamięta. Urban legend. Film. Hollywood. Czyjaś wyobraźnia w książce. Rozmieniam się na terabajty danych i piksele mające na celu powiadomienie świata, w jakim jestem nastroju, bo TO JEST WAŻNE. I te 11 kilometrów, które zrobiłem dzień wcześniej. Dzięki, że mnie wspieracie. Ja – więzień. Ja poddający się dobrowolnie procesowi dehumanizacji handluję sobą po łączach, sprzedaję się tekstem, sprzedaję się po społecznościówkach dostosowując się do ich profili – zdjęcia, treści, krótkie treści, dobre zdjęcia, głupie zdjęcia, filmy. I robię z tego sztukę. Robimy z tego sztukę. Tu jest nasze drugie miejsce. Dom w domu.

I pozwalam sobie, w najbardziej komfortowym miejscu na ziemi, na o wiele więcej, niż pozwoliłbym sobie poza nim. Poza siecią. Jestem bardziej filuterny, czasem bardziej wulgarny, czasem nad wyraz miły. I kiedy piszę komuś „jesteś świetny”, „boże jakie to słodkie” jeszcze nie umiem pozbyć się wyrazu twarzy mordercy. No i jakoś mi głupio. Dobrze, że nikt nie spogląda. A kiedy tak nie czuję Twojego potu, Twojego zapachu, nie muszę patrzeć, co masz na sobie i jak świetnie (lub też nie) wyglądasz, kiedy nie patrzysz mi prosto w oczy i jesteś tylko linijką tekstu na moim monitorze oraz świetnie dopasowanym zdjęciem wybranym z setki podobnych, mogę sobie pozwolić na więcej. Pozwalam sobie na więcej, a Ty robisz to samo. Nie czerwienimy się zza klawiatury.

Jestem produktem. Jesteś produktem. Sprzedajesz treść, a ja kupuję ją lajkiem lub inną aktywnością, która znów napędza Cię do kolejnej sprzedaży. Tak to działa, Dziecinko. W internecie jesteś artykułem spożywczym, który mogę rozerwać na strzępy, kiedy najdzie mnie na to ochota. Artykuł spożywczy nie ma przecież uczuć. Zawsze mogę znaleźć lepszy w tej fabryce i molochu treści. Codziennie decyduję, kim będę w łańcuchu pokarmowym. Czy będę musiał złapać Twoją uwagę, czy sam mnie znajdziesz, czy dam Ci treść, czy będę tej treści wymagał. Uwaga. Muszę przykuć Twoją uwagę.

Internet to ciemne miejsce. Polujemy na siebie. Flirtujemy ze sobą. Gardzimy i uwielbiamy. Na końcu drogi nie ma złota. W tej sztolni tylko płuczemy ściany ślinotokiem, od czasu do czasu znajdując samorodek wart miliona wyświetleń, przemyśleń i udostępnień. Zatrzymujemy się. Wyłączamy ekran, by być przez chwilę normalnym, bo jutro znów zapragniemy bycia najlepszym, najszybszym, najaktywniejszym, pierwszym. Bo internet to ciemne miejsce, Dziecinko.