Era Bullshittera - Paweł Bielecki

Era Bullshittera

Praca 15 czerwca 2016

Mówimy. Mówimy dość sporo. Ludzie muszą mówić, między innymi dlatego, by zaznaczyć swoją obecność, by być zauważonym. W dobie internetu możemy komunikować znaczniej więcej, ale w większości przypadków niewiele mamy ciekawego do powiedzenia. NIC. ZERO. NULL.

W jednym ze swoich artykułów Sean Blanda zaprezentował piramidę tzw. bullsiht industrial complex, by ustrzec wszystkich zawodowców przed pułapką bycia ekspertem, zanim faktycznie się nim staniemy.

Blanda podzielił rodzaje – nazwijmy to – eksperckości na grupy:

Grupa pierwsza: to osoby, które tworzą nowe idee, projekty, zakładają firmy, zajmują się pracą kreatywną, podejmują ryzyko; dzielą się swoim doświadczeniem; mają za sobą liczne projekty.

Grupa druga: to osoby, które piszą o grupie pierwszej językiem bardziej zrozumiałym, wyłapują „te najważniejsze rzeczy”.

I na tym moglibyśmy skończyć. Ale nie. Idziemy dalej i tu dopiero zaczyna się cała zabawa, tu powstaje cały moloch powtórzonych, przetworzonych treści. To tak, jakby kilkadziesiąt osób przepisało jedną książkę kilkaset razy poprawiając w każdym egzemplarzu historię lub zmieniając całkowicie jej sens.

Grupa trzecia: to osoby, które przyswajają treści stworzone przez grupę drugą i podają ją dalej jako informacje z pierwszej ręki.

Grupa czwarta: ludzie, którzy przyswajają treści stworzone przez grupę trzecią, którym przypisują niemal taką samą wartość jak treściom stworzonym przez grupę pierwszą

Grupa 5: itd…..

Era Bullshittera

Filozof Harry Frankfurt, grupy 3, 4, 5 i dalej nazywa po prostu „bullshitterami”, spolszczając – są to osoby, które po prostu „pieprzą głupoty”. Udzielają się w dyskusjach tylko i wyłącznie dla samego udziału po to, by zaznaczyć swoją obecność. Nie przejmują się tym, że nie wiedzą jak użyć rzeczy, o których mówią, chcą jedynie podać dalej informację. Edukacyjna wartość contentu, którym się dzielą stanowi dla nich jedynie tło i nie jest aż tak ważna. To co zwraca ich uwagę, to przede wszystkim sposób w jaki zaprezentują i zaznaczą swoją „eksperckość”.

W branży kreatywnej wszyscy walczymy o uwagę. Klienta. Inwestorów. Pozycję. W momencie kiedy tę uwagę zdobywamy odnosimy pewien sukces. I jest to (niestety) stosunkowo łatwe. Wystarczy wejść na Twittera. Dawanie rad, powielanie (pisanie porad wziętych od osób, które te porady zaczerpnęły jeszcze od kogoś innego…), wręcz przepisywanie, parafrazowanie treści – te działania nie mają końca. I co istotne. Tego procesu nie da się zatrzymać.

Czy to jest złe? Dopóki potrafimy zainteresować swoją grupę odbiorców i pchnąć ją do przodu – nie! W momencie jednak, gdy w ciągu roku czytam podobne artykuły na kilku stronach lub blogach zapala mi się czerwona lampka. Świetnym przykładem są tu teksty Pawła Tkaczyka, który znajduje się zarówno w grupie 1 (jako twórca własnych treści) i 2 (jako twórca powołujący się na wiedzę, która już istnieje). Jeśli uważnie śledzisz blog Pawła oraz inne marketingowe blogi zauważysz, że część z nich jest jedną wielką parafrazą tego, o czym na swoim blogu napisał Paweł.

Drodzy, czasem wystarczy wejść w polemikę lub po prostu udostępnić treść, a nie przepisywać ją na nowo!

I ta cała eksperckość… Zawsze powtarzam, że jeśli ktoś mówi, że jest ekspertem np. od mediów społecznościowych – KŁAMIE! To nie jest możliwe. Social media ewoluują tak cholernie szybko, że nadążenie za zmianami nie należy do łatwych zadań. Kluczem do sukcesu jest obserwowanie tych zmian, reagowanie na nie, testowanie oraz wdrażanie nowości. Podejmowanie ryzyka. To kilka lat doświadczeń. Eksperckość jest efektem ciężkiej pracy, cierpliwości, swego rodzaju oddania.

I nie polega z pewnością na podawaniu dalej istniejących treści.