Przeważnie, kiedy tworzymy dany projekt, strategię, plan działań, briefing lub kiedy przygotowujemy prezentację, rządzi nami strach – (czy to, co zrobię, jest wystarczająco dobre?) oraz obawa przed błędem – (czy na pewno mam rację?).
Masz prawo się mylić. Masz prawo się bać.
Nigdy nie przekroczymy swoich granic, jeśli będziemy bali się swoich własnych pomysłów, nie mówiąc już o ich realizacji. Mam na myśli wszystkie pomysły, naprawdę wszystkie, nawet te ultra-kosmiczne, turbo-odjechane.
Uwierz, każda idea, nawet ta abstrakcyjna, może rozpalić w nas lub w innych członkach naszego zespołu nowy pomysł, który zostanie sprowadzony z kosmosu na Ziemię. Wielokrotnie byłem świadkiem tego, jak z niedorzecznych pomysłów tworzyło się coś naprawdę niesamowitego.
Przez parę ostatnich lat samodzielnie nabywałem umiejętności wylewania z siebie pomysłów, układania ich w porządku na mapie myśli i potem tworzenia z tego jednej spójnej całości.
Nie było to łatwe. Przeważnie, zanim się do czegoś zabrałem, w głowie hulała obawa o to, co sobie pomyślą inni. I nieważne, czy była to muzyka, post na blogu czy rzecz związana z pracą. Zawsze – ZAWSZE – moment premiery swojego pomysłu, powiedzenie o nim głośno – o zgrozo, w dodatku przy innych osobach – powodował skurcze żołądka. Na początku mojej „kariery”, nie zdawałem sobie sprawy, jak bardzo się tym przejmuję. To było wręcz chore. Perfekcjonizm odbierał całą przyjemność tworzenia i zabierał mnóstwo energii.
Epic Fail – masz do tego prawo
Możesz nie dostać upragnionej posady, książka, którą napisałeś okazuje się konkretnym gniotem – to jest porażka. Spektakularna porażka. Włożyłeś w coś sporo serca i czasu, a tu nagle – BUM (!) – nic z tego nie wyszło.
Jako osoba, która zaliczyła parę „kolosalnych wpadek”, mogę Ci napisać (choć to pewnie już wiesz), że Twoja porażka jest jednocześnie Twoim zwycięstwem. Oczywiście zwycięstwo to smakuje okropnie, jest gorzkie i obrzydliwie.
Co robić? Nie rozpamiętuj swoich upadków. Analizuj, ale nie żyj nimi. Próbuj dalej. Wydarzyła się prywatna tragedia– ok, ale każda sekunda spędzona na użalaniu się nad sobą tylko podwyższy stan upodlenia.
Weź odpowiedzialność za swoją porażkę, weź ją na klatę. To nie wina konkurencji, pogody, czarnego kota przebiegającego przez ulicę, boga, piątku 13-tego itd. Sam jesteś jej przyczyną. To tylko i wyłącznie TWOJA WINA. Kropka.
Chcesz dalej uczestniczyć w danym projekcie? Próbuj ponownie. Nie chcesz? Znajdź inny cel i zniszcz system. Stwórz nowy plan, poradź się innych osób, wykonaj plan, skop tyłki, niech siądą z wrażenia.
Naucz się świętować porażki
To jeden z najbardziej trudnych momentów. Zwłaszcza, że – jak to bywa po dużych porażkach – otrzymujesz mnóstwo informacji typu „nie martw się, głowa do góry i do przodu”– „taaa, łatwo Ci mówić, masz świetne auto, pracę, a mi znowu się nie udało, nienawidzę Cię”– nie obwiniałbym Cię, gdybyś tak właśnie pomyślał. Mógłbyś nawet zakończyć tę rozmowę jednym słowem: „spierdalaj”, które byłoby zwieńczeniem, być może nie tylko Twojej przyjaźni, ale również stanu, któremu się poddałeś– a poddałeś się swojemu poddaniu. Nie bądź mięczakiem. Walcz. Idź na piwo, wino, postaw parę drinków znajomym – przyszli tu dla Ciebie. Doceń to. Wstań rano. Zagryź kaca. Weź prysznic i głęboki oddech.
Byłoby super, gdybyśmy zawsze za pierwszym razem wygrywali i zdobywali to, czego chcemy. To byłoby piękne, jednak pamiętaj: prawdziwym przegranym nie jest ten, kto próbuje i przegrywa, ale ten, kto nie próbuje wcale.
Do boju!