Część narracyjna w tej historii nie istnieje, bo staje się monologiem, po którym gaśnie wszelkie podniecenie. A przecież podniecenie było jeszcze parę chwil temu wyraźnie tętniące. Schodziło razem z nami w dół, po schodach prowadzących do dużej sali, składającej się przeważnie z wygodnych foteli i stolików oraz sceny ze srebrną rurą w centralnym miejscu.
Jedna z najbardziej podstawowych zasad życia społecznego opiera się na poczuciu, że jesteśmy zobowiązani odwdzięczyć się osobie, która oddała nam przysługę. Gdy ktoś płaci, odpłacam. Kupuję więc drinki moim kamratom i mówię „na zdrowie”. Wznosimy toast. Chwila wydaje się wzniosła tak bardzo, jak stężenie alkoholu w wydychanym powietrzu. W całej procedurze potwierdzenia szczęśliwości przeszkadza nam filigranowa brunetka o dorodnej piersi i brzuchu Ewy Chodakowskiej, ubrana tylko w to, co zawsze jest pod, zawsze niedostępne, zarezerowane tylko dla specjalnych gości lub kochanka.
Pani pyta. Wprost. Bezceremonialnie. Kto chętny na taniec erotyczny? A my się kulimy w naszej trójcy od tej bezpośredniości. Od tego ataku znienacka. Czujemy niesmak. Pani kontynuuje. Dzisiaj jedynie 100 złotych polskich.
Nie dostosowuje się do nas cała sytuacja, jak wadliwy mebel z Ikei – myślę i mówię: Panowie, nie dostosowuje się do nas cała sytuacja, jak wadliwy mebel z Ikei. Nie słyszą nic w tym skurczeniu, ataku bezpośrednim słowem i ciałem.
User experience w tym lokalu nie istnieje. boga nie ma. – To bierzecie czy nie – brunetka nie ustępuje. I znika cała fantazja wysportowanego ciała, które przed nami pręży drobna dziewczyna. Mówią, że pierwsze wrażenie jest najważniejsze. Czuję się jak w sklepie mięsnym przed świętami Bożego Narodzenia i do tego jestem tą znienawidzoną osobą, która stoi pierwsza w kolejce. #CzasDecyzji. Wyślij SMS z treścią TAK, wyślij SMS z treścią NIE na numer CoTuSieKurwaDzieje.
Nie, nie, nie!! Pani wszystko tym seksualnym blitzkriegiem zepsuła. W tym miejscu powinno doprowadzać się do wrzenia, a nie do oblania wrzątkiem zaraz po zdjęciu kurtki. Nasze reakcje otwierają puszkę pandory. Następuje czas monologu. Monolog striptizerki. Wszelkie podniecenie gaśnie. Wszelkie prawa zastrzeżone. Dialogów brak. Pani wylewa swój gniew. Pozwalamy się w tym gniewie utopić, więc topimy się w słowach. Pani pyta po co w ogóle przyszliśmy. Pani mówi że jak tacy niezdecydowani, to lepiej wyjść, zamiast się gapić. Nie ruszamy się z miejsca. Pozwalamy obrazić się striptizerce, następnie obserwujemy jak sunie do następnego stolika. Tam zaproszenie zostaje przyjęte instant. 10 punktów dla Gryffindoru.
Milcząco przyglądamy się osobom, które razem z nami znajdują się w dużej sali. To ten moment, kiedy piję już drugiego drinka i dochodzi do mnie obrzydzenie całą męską naiwnością, która ślepo wierzy w to, że czułe szepty pięknych dziewczyn w stripclubie są oparte na szczerości. Nikt nie zwraca uwagi na to, że słowa kupuje się za szampana o wartości drinka za minimum 50 zł. Idioci! Tu nawet nie ma happy endu. To nie jest klub rodem z amerykańskiego filmu, gdzie można usiąść, nacieszyć oczy, wypić, porozmawiać z kumplami i pójść do domu. Klub przypomina bardziej sawannę, gdzie karta kredytowa czuje się jak ranna antylopa rzucona na pożarcie.
W okopach swojego stolika, na pijackim rauszu, wyrażamy swoją pogardę do tego miejsca i do mężczyzn, którzy psują kluby takie jak ten, szukając tego, czego nie mają. Adoracji. Dostępu. Dotyku. Atencji. Ego potrafi tu urosnąć i rośnie. W zakłamaniu. Wystarczy zapłacić. Wstęp. Drink. Szampan. Taniec. Wszystko kupisz Mastercardem (pamiętaj misiaczku, przy płatności kartą doliczamy 50zł).
Bardziej by obudzić siebie niż innych, uderzam pięścią w stolik. Pytam. Co się kurwa stało ze stripclubami? Kilka lat temu miejsca, takie jak to funkcjonowały całkowicie inaczej. Miały zasady, które mniej były skoncentrowane na czytniku kart. Gdzie pasja, erotyzm, sztuka, pożądanie, rozmowy, które zawsze stanowiły miły aspekt, mimo że nie wynikało z nich przeważnie nic. I przede wszystkim kobiety, które nie degradowały się do roli przedmiotu. Teraz? Mamy festiwal amorów oparty na mistyfikacji, do którego jak ćmy do światła ściągają goście, dla których liczy się tylko dupa, cyc i iluzja.
Już mamy wychodzić, ale na scenę wchodzi ona. Patrzymy. Trzyma nas w napięciu bez żadnego wysiłku, wolna wola nie istnieje, nie w tym momencie. Jesteśmy wszyscy trzej wolą jednej osoby, organizuje się ona przed nami w formie bardzo niedyskretnej sztuki, co tworzy całość bardzo sympatyczną. Sztuka podzielona jest na części (pewnie bawełniane), które co jakiś czas lądują miękko na scenie. Wiemy, że instynkt działa. Czujemy to. Doświadczamy tych pięciu minut zachłannie. Nie wymieniamy się głupimi uśmiechami, doceniamy występ, dopijamy drinki, które trzymane w naszych dłoniach robią się już zbyt ciepłe. I wieńczy to jakoś kilka ostatnich godzin.
Układam sobie w głowie zdanie: striptizerka pociąga nie tylko seksualnie, ale i literacko, bo chcę pisać o tym ciele wertykalnie i horyzontalnie, o tych blond włosach, o wykorzystaniu przestrzeni i o synchronach z muzyką.
Zbieramy się. Wychodzimy. Z irytacją reagując na możliwość kolejnego zaszczucia. Zostawiamy przyjemny obraz w głowie i to o tym będziemy pamiętać, kiedy obudzimy się następnego dnia. De Gourmont mówił, że najbardziej dziwacznym ze wszystkich zboczeń seksualnych jest zachowanie wstrzemięźliwości. Zapomniał jednak o tym, że zboczenia kierują się również pewnymi wymaganiami.