Uwielbiam czytać dzienniki i biografie. „Zanurzałem swój umysł” w dziennikach Gombrowicza, w historii Roberta Capy czy też w narkotycznych snach Keitha Richardsa. Dzienniki/biografie zawsze były świetnym dodatkiem i uzupełnieniem wszystkich niedopowiedzianych historii. Tak samo ma się rzecz z tzw. b-side’ami w przypadku muzyków, które są wydawane z reguły po ich śmierci lub przy końcu kariery.
Wczesne demówki, projekty utworów, które na samym początku w ogóle nie przypominały finalnego dzieła… mniam! Poznawanie tego, jak coś powstawało – od pierwszego dźwięku czy pierwszego zapisku – zawsze mnie kręciło. Ciekawiło mnie, dlaczego coś zrobiono tak, a nie inaczej; ciekawiło mnie, czym wtedy żył świat, co było ważne, o czym mówili ludzie w pubach, czy kobiety dało się rozkochać po jednym drinku – wszystko ponoć ma znaczenie.
Większość produkcji ma swoje „making of”, w których uwiecznione są wpadki, sceny, które się nie zmieściły, czy też zawierają po prostu zapis tego, jak wyglądał proces tworzenia. Czegoś takiego nie mają jednak blogi.
Interesuje mnie proces twórczy blogerów. Jak oni to robią? Każdy ma pewnie swoją metodę, swój specyficzny rytuał – być może nawet nie jest tego świadomy. Może bloger X robi to zawsze przy swojej ulubionej kawie, bloger Y przygotowuje sobie talerzyk cukierków, bloger Z inspiruje się książką lub artykułami i dopiero po lekturze siada do pisania?
Pytanie: na czym pisze?
Na komputerze, na kartce, na tablecie? Czy często klika w klawisz backspace, czy zamazuje, czy przekreśla zdania, które „nie wejdą” do publikacji. Czego bloger słucha w momencie twórczym? Czy jest to wybrana stacja radiowa, przypadkowa playlista, a może ulubiony artysta?
Drobne rzeczy, z pozoru nieistotne, mają wpływ na to, co i jak jest tworzone.
Pytanie: jak pisze?
Czy jest to wysyp myśli, czy już ułożonych zdań? Chaos, czy skrupulatne dobieranie słów, zdanie po zdaniu? Czy bloger wie, co będzie po kolejnej kropce, czy dopiero to planuje w momencie, kiedy ją postawi?
Blogerskie making of
Chciałbym to kiedyś zobaczyć. Sprawdzić. Poczuć, jak tworzą swoje notki inni, zobaczyć, jak rodzi się cała idea. Czy zaczyna się w tym samym dniu, czy może kiełkuje przez kilka dni, a może nawet tygodni?
Proces tworzenia jest czymś szalenie wspaniałym i jest sprawą bardzo indywidualną, a obserwowanie tego z boku pozwala zrozumieć blogera niemal w całości.
Jak to robię ja?
Nie narzucam sobie kiedy i ile będę pisał. Oczywiście, chciałbym pisać jak najwięcej i jak najczęściej, jednak nie jest moim celem zamęczać czytelników swoimi wpisami. Nigdy nie byłem fanem zwiększonej częstotliwości, bo ta często idzie w parze z powstawaniem gorszych treści i dzieleniem się informacjami z pogranicza tandety. Bardziej odpowiada mi slow blogging. Jak piszę? Większość notek powstaje na komputerze. Jedynie wpisy z kategorii „krótkie myśli” powstają w najmniej spodziewanym momencie – w nocy, w samochodzie, w tramwaju, podczas spaceru z psem – mam wtedy tylko parę chwil, by zapisać te kilka zdań. Ratuje mnie wtedy mój mały podręczny Moleskine, którego kartki są w gotowości 24 godziny na dobę, niezależnie od pogody.
Pomysły na dłuższe notki zapisuję w programie Wunderlist lub w tzw. większym Moleskinie – jeśli nie mam ochoty pisać na dany temat, czekam. Cierpliwie wyczekuję inspiracji, które z reguły same mnie znajdują – to fotografie, programy telewizyjne, portale internetowe, serwisy informacyjne, muzyka, psychodeliczna sztuka i mnóstwo tumblerów. Układam tekst w głowie, a na dworze przeważnie jest już ciemno. Nie przypominam sobie, abym pisywał w dzień. Siadam do komputera. Zaczynam pierwsze zdanie i… leci. Jeżeli nad jakimś wpisem myślałem dłużej, posiłkuję się wtedy swoimi notatkami, ewentualnie obrazkami. Piszę zdanie po zdaniu, a myśli, które nie pasują, odkładam na bok, nigdy nie kasuję. Przeważnie za parę chwil wykorzystuję je ponownie.
Mam sporo zapisanych szkiców, nie tylko w dokumentach na komputerze, ale również w notesach. Spoglądanie na to, jak dochodziłem do jakiegoś wniosku lub co spowodowało, że napisałem akurat o tej konkretnej rzeczy, jest piękną podróżą do przeszłości, do tego specyficznego momentu przed naciśnięciem przycisku „opublikuj”.
foto: 1