Mógłbym podjechać pod krawężnik, opuścić szybę i modulując głos na ten niższy, ten seksowniejszy, krzyknąć: „hej bejbe, come on in, pojedziemy, down the street, wpadniemy na highway i pojedziemy outside the town, a potem w back on my truck będziemy watching the stars, pić piwo i smoking cigaretes, by następnie pojechać to my place, gdzie będziemy make love all night. Don’t say no.
Mógłbym, ale tego nie robię, za to podjeżdżam pod krawężnik, wysiadam z auta, witam się i pytam „co tam?” – CO TAM? Kurwa! Tańczą mi sceny z przeróżnych filmów, wiem, że spieprzyłem ujęcie. Wewnętrzny reżyser krzyczy „Jesteś beznadziejny, za co ja Ci płacę, zwalniam Cię. Frajerze!”. Wydaje mi się jednak, że nie spieprzyłem wszystkiego doszczętnie. Spieram się z wewnętrznym scenarzystą. Przecież wyszedłem z auta krokiem Seana Paula z utworu Get Busy, zmierzyłem kobietę od głów do stóp, od stóp do głowy i jeszcze raz – by mieć pewność, że kobieta zauważy, iż jestem wojownikiem, samcem, że jestem na polowaniu i poluję na nią.
Wróćmy do początku. Jestem seksualnym gepardem w skórzanej kurtce z krowy, na nosie mam Ray Bany i pytam „co tam?”. Żałosne.
Ona mówi, „że spokooo” – nie stawia kropki na końcu zdania. Przeciąga „ooo” stawiając kropkę ustami tak, że przez te parę sekund widzę jej drżące usta pomalowane szminką color sensational firmy Maybelline, oczywiście z Nowego Jorku. Czuję, jak mnie w ustach wysusza, kiedy ona to „o” tymi wytłuszczonymi, połyskującymi, kuszącymi wargami artykułuje. Kropka. Ustami. Jeszcze nie nad „i”, które w tym wypadku wydaje się być symbolem lub grafiką, na pewno nie literą. No, popatrz – „i” – użyj wyobraźni, patrz na kropkę i pałkę.
Przez następnych kilka minut omawiamy scenariusz. Ona wie, że jest głównym wydarzeniem, wielką premierą. Ona wie, że może decydować, bo gra rolę najważniejszą, bo to na niej skupia się kadr. Ona wie również, że pozwoli mi decydować, bo lubi słuchać, bo lubi być zdominowana. Nie jesteśmy nawet w pierwszym akcie, jeszcze nie było przerwy. To popołudniowy trailer, który jest zapowiedzią wieczoru. Don’t say no – powtarzam i dodaję na końcu „bejbe”.
I’ve got money, nice house, potrafię to i owo, ale something inside of me was missing – mówię, że to o niej, ten stopień zagmatwania wewnętrznego missingu. Patrzy na mnie z narastającą ciekawością potęgowaną przez ostry motyw eyelinera. Pozwalam skupić na sobie uwagę i podziwiam pieczołowitość wykonanego makijażu. Choć znamy się dwadzieścia siedem minut, wymieniliśmy czterdzieści trzy spojrzenia i trzynaście uśmiechów, w tym dwa z przygryzioną wargą, mówię jej, że chciałbym być lustrem, przed którym się przebiera. I czuję, że siedzę inside her dirty thoughts. W jej wyobraźni najpierw chwytam ją za lewy nadgarstek, potem za prawy. W swojej robię to na odwrót. Najpierw prawy, potem lewy i dopiero po oswojeniu udawanego protestu przykuwam nadgarstki do pościeli Pierre Cardin „summer morning”, kupionej w promocji -25%.
Jesteśmy w absurdalnym momencie. Jeszcze przez moment w back on my truck. Stoimy pod mieszkaniem. Nie ma Hollywoodu. Nie ma love shack. Nie spoglądamy na całe miasto z góry. To już nie jest trailer. Od około dwóch godzin kurtyna jest w górze i jeszcze minie trochę czasu, zanim ponownie opadnie. Kiedy idziemy po klatce schodowej, po kręgosłupach przebiega nam icy shiver. Wiemy, że za dzisiejsze role nie dostaniemy Oskara, Emmy, Nagrody im. Zbyszka Cybulskiego, ba nawet Złotej Maliny. Scenariusz nie okazał się całkowitą klapą. Mając świadomość tego, że some windows should never be open, zagralibyśmy dokładnie tak samo. Jeszcze raz.