Jej zapach gnieździ mi się w nozdrzach

Jej zapach gnieździ mi się w nozdrzach

Przestrzeń wydziedziczona 22 września 2014

Ona tak pachniała, ona się rozścieliła w moich nozdrzach i leżała tam z tym swoim zapachem. W tym pokoju nie ma już miejsca na rozpatrywanie ostatnich godzin. Zostałem sam, otoczony jedynie odgłosem nowobogackiego osiedla, dźwiękiem klikającej klawiatury i biciem własnego serca. Siebie dla Ciebie wyklikuję z niedzieli na poniedziałek.

W tym mieście, w tym Państwie nie ma świeżego powietrza. Nie w tym momencie. Ta chwila obstukiwana w programie Pages jest tylko mgłą chwili weekendowej, w której nagle okazuje się, że poza pracą istnieje jeszcze coś takiego jak przyjemność życia. Wiesz, nie można zapomnieć tego, jak się oddycha, ale można zapomnieć o przyjemności z oddychania, kiedy przestaje się oddychać smacznie. Oddycham niesmacznie. Teraz.

Kiedy wyjechała, powietrze mnie otaczające się zużyło, wyzuło z przyjemności. Kontakty z ludźmi postanowiłem ograniczyć do metalicznego powiewu technologii. Zrozum. Miarą naszej znajomości jest teraz liczba zużycia klawiatury QWERTY. Chyba, że jesteś pracownikiem Tesco przywożącym zamówione jedzenie. Wtedy jeszcze wysilę się na pięć słów, pięć przecinków, pięć groszy….

Mordę drę. Było warto mnie tak zostawiać? Było warto mnie tak napadać tym zapachem swoim? Wynozdrzyć Cię z siebie nie mogę. Nie potrafię. Może nie chcę? Przechodnie unikają mego wzroku kiedy sram psem na osiedlu. Ich Chi nie jest zaburzone przez kupę. Ich Chi burzy narkoman we mnie przez Ciebie stworzony, hołdownik, lennik Twojego zapachu.

I po co mi włączasz ten napowietrzacz obietnicą, że „zaraz wrócę”, że „jeszcze się spotkamy”, że „to nie koniec”. Mam być cierpliwy? Nie można być cierpliwym w szaleństwie, dodatkowo będąc zamkniętym w akwarium. Duszę się.

Jedynie poduszek poszewki zachowały jako taką przyzwoitość, by uczcić moment wczorajszej Twojej na mnie zbrojnej interwencji. Twój zapach gnieździ mi się w nozdrzach. Tak kurewsko dobrze musiałaś rozlać się po receptorach w błonie komórkowej neuronów. Tak dobrze. Nie myślę. Bo kiedy pomyślę, marzę. A kiedy marzę, to pozbawiam się krwi z mózgu i patrzę tępo w sufit. Świt wyrzucił mnie brutalnie na brzeg samotności. Co ja głupi miałem te paręnaście godzin temu w głowie? Że zainwestowanie w Ciebie dobrego wina zapewni nam miękkie lądowanie na poduszkach? Zapewniło. Kosztem oszołomienia.

W szaleństwie. Odtwarzam bez końca ostatnie wspomnienie. W szaleństwie. Ostatni wdech Twojego wilgotnego ciała. W szaleństwie. Ja, narkoman we mnie przez Ciebie stworzony, hołdownik, lennik Twojego zapachu. Oddycham Tobą. Przyjdź. Ściągnij sukienkę. Ukrzyżuj.