Rozpalam w sobie ciekawość, która blednie wraz ze słabym światłem wyprodukowanej gdzieś w Szwecji 2,3 watowej żarówki. Życie w pędzie, multitasking, skrupulatne zbieranie monet na koncie wydziedziczyło ze mnie szaleństwo poznania. Poznaję, wciąż, ale to poznawanie przekonstruowałem w momencie, gdy zabiłem w sobie dziecko. Zrobiłem aborcję na swojej ciekawości. Żałuję.
Rodzę ją (ciekawość) na nowo. Adoptuję ciekawość. Podpisałem już papiery. W myślach.
Nie zmuszam się do tego, by skrzypienie otwieranych parę razy dziennie garażowych drzwi było za każdym razem inne. Jest inne. Wyrywam się przed gwałtem powtarzalności.
Patrzę.
Odpaliłem papierosa. W głowie odpaliłem ciekawość. Zaciągam się dymem. Zaciągam się do armii szarych komórek.
Patrzę.
Ten sam widok z okna. Codziennie. Zmieniam perspektywę. Patrzę. Inaczej. Ożywiam budynek lokatorami. Codziennie nowe okno. Budynek już niepodobny do budynku sprzed chwili, sprzed godziny, sprzed pięciu minut. Budynek zmienny jest. Żywy jest. Pozbawiony monotonii. Ożywiam wszystko dookoła.
Cieszę się z otaczającego mnie ruchu.
Ożywiam nieożywione. Takie auto dla przykładu. Codziennie inne. Codziennie o tę parę insektów na przednim zderzaku więcej. Jakaś plama, jakiś kurz, błoto na alufeldze. Auto brutalnie nastawione jest na zmiany. Nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki. Tak samo dwa razy nie przejeżdża się tej samej trasy – i nieważne, że jeździsz nią już od 2, 5 czy 10 lat. Po prostu się nie da. Enjoy the ride, cowboy!
Żyję wystarczająco długo, by wiedzieć, że nie będę żył wiecznie.
Umieram wystarczająco długo, by wiedzieć, że nie będę umierał nieprzerwanie.
Mój mózg staje się rutyniarzem. Przeciwstawiam się mózgowi. Zadaję mu zagadki. Rozglądam się w sobie. Poszukuję i eksploruję zewnętrzny jak i wewnętrzny świat. Życie powinno zaskakiwać, ale bez przerwy jesteśmy jakby zaskoczeni zaskoczeniem.
Jestem ciekawy. Jestem wdzięczny – za ciekawość i za możliwość ciekawości spełnienia. Jestem zwycięzcą dopiero w momencie, kiedy staję się odkrywcą.
Patrzę.